
Pojawiły się dzieci. Rewolucja. Zero czasu. Zero wolnego czasu. Setka nowych obowiązków, odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale za trzy istoty. Nagle z pamiętania o kontroli krwi raz do roku, nas dwojga muszę pamiętać o dziesiątkach wizyt różnych specjalistów, szczepieniach, wizytach i badaniach Oliwki.
Ostatni miesiąc był ciężki. Po powrocie z urlopu wizyty kontrolne z racji wcześniactwa, potem chwila oddechu, realizowaliśmy projekt o którym już niedługo będę mogła Wam napisać. Teraz choroba. Dzieci i D. Masakra! Nie wyrabiałam na zakrętach, serio. Ogarnięcie 5 osobowej rodziny po urlopie, przywrócenie planu dnia dzieci na właściwy tor, zabrało nam trochę czasu i energii.
Eh! Ostatnio naprawdę nastąpiła totalna kumulacja. Nie mogłam się na niczym skupić. Z tyłu głowy miałam kilka niedokończonych spraw, na które najzwyczajniej brakowało mi czasu. To takie pierdoły, serio. Pierdoły który dezorganizowały mnie samą. Telefon do Instytutu, porządki w papierach, bo skoro nie mogłam znaleźć pitów z poprzedniego roku to znaczy że mam bajzel w cholerę! Szafa nasza i dzieci błagała wręcz o porządek, bo niczego nie można było znaleźć. Mogłabym wymieniać tak jeszcze długo, wszystko skumulowało się do granic możliwości.
Spięłam tyłem i ogarnęłam wszystko 2 dni. Musiałam, nie umiałam tak funkcjonować. I wiecie co? Tego mi było trzeba. Żeby znów wrócić na dobra drogę, prawidłowy tor musiałam po prostu się ogarnąć. Nie tracę czasu na niedokończone sprawy, wszystko załatwiam na bieżąco i mam siłę do działania.
Wam też polecam, nie dajmy się przytłoczyć jesiennej chandrze!
A efekty działań zobaczycie już wkrótce:)
W 100% ROZUMIEM, MAM IDENTYCZNIE! :D nie znoszę mieć niedokończonych spraw, są one dla mnie bardziej męczące niż sprężenie się w czasie i ich wykonanie :)
OdpowiedzUsuń